Magazyn 

„ŚMIERDŹ W GÓRACH” – amelodyjny pseudokabaret

Spektakle w Capitolu stoją na wysokim artystycznym poziomie. To może nie tak bardzo zachwycające „Mandarynki i pomarańcze”, ale świetne „West Side Story” i niesamowicie oryginalny „Scat”. Po „Śmierdzi w górach” odniosłam jednak wrażenie, że w dziwaczny jakiś sposób rozminęły się priorytety Teatru Muzycznego, pragnącego w spektaklu przywołać kameralny urok skeczu, zachowując przy tym rozmach musicalu. Owa dualność nie wyszła całości na dobre. „Śmierdź…” opowiada historię legendarnej postaci Waldemara Jasińskiego, żyjącego w Bieszczadach około lat 70. z układania dowcipów. Jasiński na zamówienie warszawskiej gazety pisze więc kawały bez reszty i do bólu (i wymiotów nawet) rozśmieszające tubylców i córkę. Pewnego dnia jednak pośrednik przybywa z wieścią zwiastującą koniec stołecznej kariery Waldemara: kawały jego – już nie śmieszą… Podczas oglądania wydaje się, jakby niektóre sytuacje i gagi były dalekim echem oryginalnych, kultowych nieraz pomysłów. Podczas oglądania histerycznych reakcji córki Jasińskiego i innych na dowcipy układane przezeń, uporczywie nasuwa się skojarzenie z montypythonowskim skeczem o najzabawniejszym dowcipie świata, a marki tej nie trzeba zachwalać. Bardziej wysmakowany motyw chichoczącej w karykaturalny sposób panienki (tu: kelnerki) znajdziemy w jednym z odcinków kultowego serialu „Hotel Zacisze”. Raz i drugi padające przekleństwo podane jest w „Śmierdzi” w niezbyt wysmakowany sposób (miejscowy chłopaczek na usługi nosi wdzięczne imię Spierdalaj); kabaret Mumio w skeczu o nocniku dowodzi, że potoczyzmy można zastosować w sposób wysublimowany. Jest w „Śmierdzi” też, nie wiem czy celowa, próba stosowania parawitkacowskiej zabawy materią języka (w wykonaniu Pana Zbrożyny siedzącego przy barze) – nie pierwszorzędna znów. Jeśli natomiast, jak mnie, do musicalu zachęci was wątek hippisowski, wróćcie raczej do kultowego „Hair”, nie zaś oglądajcie pseudohippizm według twórców „Śmierdzi”. Rozumiem, że kolorowi obłąkańcy mieli być zręczną parodią hippisów; w efekcie jednak widać tylko nieudany skrót myślowy w postaci gapowato szczerzących zęby zaćpanych przygłupów. Smutne, bo w musicalu nie zachwyca również muzyka! Oglądając spektakle Capitolu zdarzało mi się dochodzić do wniosku, że świetnie zrealizowane muzyczne partie (np. w „West Side Story”) odbywają się kosztem aktorstwa, które cierpi przez ekspansywność wokalnych zdolności aktorów. Tym razem ucierpiały obie materie. Muzyczne aranżacje (autorstwa przecież m.in. samego Leszka Możdżera!) zdawały się całkowicie bezpłciowe (bez może finałowego motywu), zaśpiewane z niejakim wysileniem i niecharyzmatycznie, na siłę jakby wkomponowane w fabułę z samego tytułu muzyczności spektaklu. Ostatecznie przydługie, amelodyjne śpiewane dialogi między bohaterami mogły naprawdę zniecierpliwić. Zwłaszcza też, że lwiej części słów nie można było ze źle zaaranżowanych songów zrozumieć! Kwestia tematu pozostaje sporna. Wpleciony pamflet na współczesny konsumpcjonizm i komercję wypada dość blado, jednak mimo wszystko dość prawdziwa wydaje się przewodnia myśl spektaklu – o wyzwoleniu od puenty, uwolnieniu z konieczności racjonalnego wytłumaczenia i dążności do logiki. Tyle, że forma jej podania nie wnosi koniecznej świeżości i oczyszczenia; nieprzekonująco wypada ta wolność w wykonaniu bohaterów – a więcej śmiechu i absurdu dostarcza darmowa gazeta wydana na okoliczność „Śmierdzi w górach” w Capitolu, poświęcona tajemniczej postaci Jasińskiego. Gazeta owa dowodzi, że ostatecznie pogrzebać można łatwo dobre pomysły. Sam motyw przewodni – element biografii faceta żyjącego z układania dowcipów – jest wręcz genialny, aż proszący się o godną, śmiechogenną realizację. Okazuje się tymczasem, że autorom „Śmierdzi” nie udało się połączyć świeżości kabaretu ze sceną teatru muzycznego, co widocznie było ich zamiarem, wyszło zaś dość opacznie. Wiele niezłych kwestii i dialogowych perełek zostało pogrzebanych bądź w konieczności ich zaśpiewania, bądź konieczności klarownego wyartykułowania, czy w aktorskim niedopracowaniu. Mimo wszystko zapraszam do Capitolu. Koniecznie na „Scata”, niekoniecznie na „Śmierdź w górach”.

Related posts